Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 12 maja 2024 01:41
Reklama
Reklama

Gmina Tuczna: Zamiast oszacować straty, chowają głowę w piasek

Około 70 wniosków o oszacowanie strat w gospodarstwach spowodowanych tegorocznymi nawalnymi deszczami w gminie Tuczna czeka na podpis dwóch członków komisji ds. szacowania szkód w uprawach rolniczych. Chodzi o ok. 60 proc. powierzchni gminy. – Nie możemy ubiegać się o odszkodowanie, Lubelska Izba Rolnicza nas lekceważy – żalą się poszkodowani rolnicy. – Odszkodowania się nie należą, bo pola są źle uprawiane – odpowiadają członkowie komisji. 
Gmina Tuczna: Zamiast oszacować straty, chowają głowę w piasek

Deszcze nawalne nawiedziły gminę Tuczna od 2 do 8 sierpnia. Jak zgodnie twierdzą rolnicy, w wyniku obfitych opadów ich uprawy uległy zniszczeniu. Rolnicy wystąpili więc do gminy z wnioskami o oszacowanie strat. Podczas szacowania, które miało miejsce 11 sierpnia, między członkami komisji ds. szacowania strat w uprawach rolniczych oraz rolnikami pojawiły się różnice zdań co do poniesionych strat. W związku z tym część rolników zwróciła się o zmianę składu komisji.

Nad gminą zawisły czarne chmury

– Pola po deszczach zatonęły. Temat pojawił się 10 sierpnia na zebraniu sołtysów. 11 sierpnia wezwałam komisję. Razem z panem Zenonem Karpiukiem i Wiesławem Suszczyńskim, członkami komisji z ramienia Lubelskiej Izby Rolniczej, pojechaliśmy do Bokinki Królewskiej, do pierwszego gospodarstwa i rozpoczęliśmy szacowanie strat. Nie było z nami przedstawiciela Ośrodka Doradztwa Rolniczego, ale jak mnie zapewniał – doskonale znał sytuację rolników – opowiada przewodnicząca komisji ds. szacowania strat w uprawach rolniczych Alina Lipka. – Pojechaliśmy do jednego gospodarza, mijając po drodze całą wieś. Na polach ok. 70 procent upraw było zniszczonych. Były to niewykoszone rośliny przybite do ziemi. Było ciepło, więc zaczął rosnąć perz. Panowie Zenon Karpiuk i Wiesław Suszczyński stwierdzili, że pola są źle uprawiane. Rolnicy niepotrzebnie wchodzą w programy ekologiczne, opryski są zrobione nie w porę itd. Moim zdaniem w złej kondycji były rośliny strączkowe, zboża oraz zaczynał się problem z ziemniakami i dyniami, więc sprawa była poważna – dodaje. – Uznałam, że w każdym gospodarstwie sytuacja jest podobna, więc bez sensu jest tracić czas i jechać dalej, skoro panowie zajmują takie stanowisko. Na tym szacowanie się zakończyło – opowiada Alina Lipka. (...)

Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia z 30 listopada


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama