Zacznijmy jednak od krótkiego opisu, może nie wszystkich znanych rzeczek, przepływających przez okolice Parczewa. Piwonia zwana również Jedlanką to prawy dopływ Tyśmienicy. Płynie przez Polesie w województwie lubelskim. Pierwotnie rzeka swój bieg rozpoczynała z jeziora Łukie. Obecnie uznaje się jednak, że Piwonia wypływa z jeziora Nadrybie na Równinie Łęczyńsko-Włodawskiej, około 12 km na północny wschód od Łęcznej. Rzeka przepływa przez jeziora Bikcze, Łukie, Zienkowskie i Cycowe. Do Jeziora Zienkowskiego nosi nazwę Piwonii Dolnej, środkowy bieg jest nazywany Zienkowskim Rowem. We wsi Bohutyn rzekę przecina Kanał Wieprz-Krzna. Konotopa z kolei to struga, lewy dopływ Piwonii o długości 19 kilometrów. Przepływa na terenie gmin Dębowa Kłoda oraz Parczew. Tam uchodzi do Piwonii. Głównym dopływem Konotopy jest Kłodzianka.
Bestia, co w rzekach się kryła
Z obiema rzekami jak się okazuje, wiąże się jedna legenda…
Było to bardzo dawno temu, kiedy jeszcze Parczew był bogatym, warownym grodem, otoczonym gęstą i groźną puszczą, pełną dzikiej zwierzyny oraz położonym pomiędzy dwoma zbiegającymi się rzekami. To właśnie one od północy i zachodu chroniły tutejszy lud w razie najazdów nieprzyjaciela i były pierwszą przeszkodą dla wojska wroga, które nie bez trudu pokonywały grząskie tereny i bagna, aby ostatecznie przeprawić się przez rzeki. Bowiem te, choć dziś już są zaledwie wąskimi strugami, które leniwie płyną przez podparczewskie tereny, wtedy wyglądały zupełnie inaczej.
Wokół nich pełno było rozlewisk, a wzdłuż rzecznych ramion ciągnęły się nieprzebyte bagna i trzęsawiska. Szuwary, trawy i zarośla skrywały mroczne tajemnice, gdyż niejedno życie już pochłonęły. Niedaleko, wśród nieprzebytej puszczy, z której to wyłaniała się rzeczna woda, znajdowały się oparzeliska. Nie zamarzały one nawet wtedy, gdy najtęższe zimowe mrozy dotykały okolicę. Miejscowa ludność omijała te tereny z daleka.
Miał tam bowiem zamieszkiwać straszliwy potwór Konotopem zwany. Całe dnie bestia przesypiała, w nocy zaś dawała upust swym przeraźliwym instynktom. Dlatego biada temu kto po zachodzie słońca dotarł w te okolice… Potwór wychodził wtedy na żer, czatował, wabił, a gdy już wypatrzył jakąś ofiarę nie miał dla niej żadnych skrupułów. Pożerał ją w całości. Jego ulubionym przysmakiem były konie.
Konie, co ginęły bez śladu
Najstarsi mieszkańcy tych okolic od zawsze wiedzieli, że rzeczne wody są tutaj dla koni bardzo zdradliwe. Pewnego razu zdarzyło się tak, że rzekę chciał ładownym wozem w bród pokonać kupiec. Niestety oba konie, które były razem z nim już nie wyszły na brzeg. Innym razem odważny rycerz zbliżył się do wody, by napoić wierzchowca. W jednej chwili rumak zapadł się w głębinie. Mało brakowało, a bagno pochłonęłoby i wojaka, który ledwo co zdążył nogi ze strzemion wyjąć i chwycić się jakiegoś konaru. Nigdy już później w te strony nie powrócił.
Co dziwne, zdarzało się i tak, że pasące się nadbrzeżnych łąkach konie znikały nagle bez śladu i nikt nie wiedział, co się z nimi dzieje. Szczególnie, jeśli właściciele nie zdążyli ich zabrać przed zachodem słońca. Wszyscy okoliczni wiedzieli, że to Konotop porywa konie, jednak nie potrafili znaleźć na to żadnej rady. Zdarzali się czasem śmiałkowie, którzy próbowali znaleźć potwora i dać kres jego zasadzkom i nikczemności. Pewnego razu dwóch uzbrojonych w oszczepy, łuki i topory mieszkańców Parczewa wyprawiło się nad rzekę. Nigdy jednak nie powrócili.
Tymczasem starszyzna miała swoją teorię na to, jak bestię pokonać. Moc nad nią musiała zdobyć młoda dziewczyna, która sama po zachodzie słońca włoży mu na głowę wieniec upleciony z najpiękniejszych kwiatów, jakie tylko zdoła znaleźć w okolicy. Wtedy też będzie mogła wydać rozkaz poczwarze, by opuściła miejsce na zawsze. W tamtych czasach mieszkał nieopodal miasta młody rybak ze swoją siostrą, której na imię było Ludmiła. Dziewczyna była cudnej urody, szczególnie zachwyt wzbudzały jej długie, złociste niczym promienie słońca włosy. Oczy zaś błyszczały niczym woda w rzece w bezchmurny dzień lub księżycową noc. Młodzieniec każdego ranka wychodziła na połów ryb, które później sprzedawał na miejskim rynku, by rodzeństwo miało za co żyć. (...)
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 30 czerwca
Napisz komentarz
Komentarze