Zacznijmy od krótkiej historii Miłkowa. To niewielka wieś w powiecie parczewskim, a dokładniej w gminie Siemień. Niegdyś była wsią królewską w starostwie parczewskim województwa lubelskiego. Jej początki datowane są w pierwszych latach XV wieku. We wzmiankach z 1409 roku pojawia się nazwa „Milkow” i „Milcow”. W XIX wieku stanowiła wieś z folwarkiem w powiecie radzyńskim, w gminie Suchowola w parafii Parczew. Około roku 1885 Miłków posiadał 20 domów i 333 mieszkańców z gruntem 411 mórg. W 1827 r. była to wieś rządowa z 18 domami i 111 mieszkańcami. Dziś zamieszkuje ją nieco ponad 200 osób. Jak jednak doszło do jej powstania? Otóż z tym wiąże się pewna legenda.
Sierota Miłko, co u kmiecia mieszkał
Dawno, dawno temu jeden kmieć przygarnął pod swój dach sierotę o imieniu Miłko. Chłopiec urodził się w rodzinie ubogiego zagrodnika, a rodziców stracił, gdy miał dziesięć lat. Kmieć przygarnął go, litując się nad jego losem. Oprócz tego widział w chłopaku swojego sługę, który nie tylko pomoże mu w gospodarstwie, ale będzie też bez wahania i marudzenia wykonywał wszystkie polecenia. Wdzięczność sieroty nie znała bowiem granic. Wypełniał więc rzeczywiście wszelkie zadania z ogromną starannością. Dostawał za to łyżkę strawy oraz suchy i ciepły kąt do spania.
Codziennie rąbał drewno, nosił niezliczone wiadra wody z pobliskiej rzeki oraz pasł i oporządzał krowy. Miłko chodził w zgrzebnej, przepasanej cienkim rzemykiem płótniance, latem zazwyczaj widywano go boso, a i zimą zdarzało się, że pomykał w porwanych kapciach albo jedynie w grubszych skarpetach, które sam sobie sprawił. Mijały lata, a biedak nie miał przed sobą przyszłości. Wiedział, że do końca życia będzie na usługach kmiecia, któremu jednak tak wiele zawdzięcza. Z czasem wyrósł na silnego i zdrowego parobka, z którego wiele pożytku miał jego pan.
Tragiczna chwila nieuwagi
Pewnego dnia zdarzyło się tak, że kmieć wysłał chłopaka, by zaorał sochą zaprzęgniętą w dwa woły pole pod lasem. Gdy zakończył już pracę, a słońce powoli zaczynało chylić się ku zachodowi, przypomniał sobie, że pan polecił mu sprawdzić, czy niedźwiedzie nie zniszczyły barci na skraju lasu. Na szczęście żaden niedźwiedź się do nich nie dobrał. Zabezpieczył je jeszcze na wszelki wypadek dodatkowo i ruszył w drogę powrotną. Niestety, wystarczyła chwila i doszło do nieszczęścia. Nie zdążył dotrzeć do ścieżki, gdy do jego uszu dotarł przeraźliwy jęk wołów. Miłko w kilka sekund dotarł na skraj lasu, gdzie jego oczom ukazał się przerażający widok. (...)
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 10 listopada
Napisz komentarz
Komentarze