Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 25 kwietnia 2024 15:38
Reklama
Reklama

To moja opowieść. Zygmunta, numer 670 [REPORTAŻ]

Związany z Białą Podlaską Zygmunt Smużewski kilka lat spędził w obozach koncentracyjnych. Niemal codziennie widział umierających z głodu i wycieńczenia więźniów. Sam przeżył, bo kradł żywność przeznaczoną dla zwierząt i nie raz potrafił przechytrzyć Niemców.
To moja opowieść. Zygmunta, numer 670 [REPORTAŻ]

Gdy wybuchła II wojna światowa Zygmunt Smużewski mieszkał razem z rodzicami w Lublinie. 21-latek, tak jak wielu mieszkańców, w obawie przed wywiezieniem na roboty do Trzeciej Rzeszy musiał się ukrywać. Razem z narzeczoną Zosią zamieszkał na strychu częściowo zburzonego kościoła grekokatolickiego. Wybór takiej skrytki nie był przypadkowy. – Niemcy nie lubili zaglądać w gruzy zburzonych przez siebie domów. Nie spoglądali nawet na nie przechodząc obok – czytamy w spisanych wspomnieniach nieżyjącego już pana Zygmunta, które pozostawił synowi Markowi Smużewskiemu, mieszkańcowi Białej Podlaskiej.

Wydali go Ukraińcy

Młody Zygmunt mocno wierzył, że wojna niebawem się skończy i życie będzie się toczyło dawnym torem. Kiedy jednak Niemcy na dobre rozpanoszyli się w Lublinie i zaczęli aresztować i rozstrzeliwać inteligencję, nadzieja na rychły pokój, szybko prysła. Tak, jak wielu młodych ludzi, nie zamierzał biernie przyglądać się tej koszmarnej sytuacji. Dlatego podjął decyzję, aby przedostać się przez Węgry do Francji i wstąpić w szeregi tworzącego się wojska polskiego.

Nie dotarł nawet do Węgier, bo będąc w drodze, w Sanoku zatrzymali go Ukraińcy współpracujący z gestapowcami, którzy go im wydali. Zygmunt trafił do więzienia w Sanoku i tak pożegnał się z wolnością na kilka lat. Podczas przesłuchania w Gestapo próbował wmówić Niemcom, że przyjechał do Sanoka kupić pieprz, którym handluje w Lublinie. Kłamstwo się nie udało i pan Zygmunt został pobity szpicrutą. Po otrzymanych cięgach dopiero po kilku dniach doszedł do siebie dzięki więźniom, którzy robili mu okłady z czarnej kawy.

Koncerty w więzieniu

Zygmunt po miesiącu pobytu w więzieniu w Sanoku trafił do kolejnego, do Tarnowa. Warunki były koszmarne. Zatrzymani musieli spać na łóżkach żelaznych wypchanych papierowym siennikiem. – Obiad składał się z wody i czterech, do pięciu, ziarenek pęczaku dobrze stęchłego – opisuje Smużewski warunki panujące w obozie. – Ze względu na wrodzoną pyskatość zostałem konferansjerem, a Józek śpiewakiem. Pierwszy występ dał nieoczekiwane wyniki. Jeszcze Józek nie skończył koncertu, a strażniczka, ładna blond włosa pani, przyniosła nam chleb i trochę zjełczałego masła. Podając przez drzwi przytknęła palec do ust na znak milczenia.

Stał się numerem

14 czerwca 1940 roku pan Zygmunt trafił do Oświęcimia pierwszym transportem tarnowskich więźniów liczącym 728 Polaków. Jego znaczną część stanowili uczniowie gimnazjum, studenci, wojskowi, aresztowani jesienią 1939 roku lub zimą i wiosną 1940 roku, którzy chcieli dotrzeć do Francji, aby wstąpić do wojska polskiego. Hitlerowcy nazwali tę grupę "turystami" lub "granicznikami". Smużewski tak oto opisuje "powitanie" więźniów w Oświęcimiu. "Po ceremonii raportów gęsiego, pośród szpaleru esesmanów, biegliśmy do bramy w otoczonym placu. Tu czekał nas pierwszy chrzest. W bramie stał z pałką grubości nogi od stołu więzień. Każdy tą pałką dostał gdzie popadło. Stojący obok mnie starsi towarzysze szeptali: z nami, że przeżyjemy najwyżej do tygodnia" – relacjonuje Smużewski.

Więźniowie najpierw umieszczeni zostali w obozie izolacyjnym. Tam musieli się wykąpać w wodzie z lizolem (środek służący do dezynfekcji - przyp. red.), a potem było obowiązkowe golenie całego ciała. Po tym zabiegu obozowicze tracili swą tożsamość, bo zabierano im dokumenty i nie mogli się posługiwać swoim imieniem i nazwiskiem. Ich znakiem rozpoznawczym był nadawany numer. Zygmunt stał się 670 numerem.

Wyczerpujące ćwiczenia

Esesmani skazywali więźniów na wyczerpujące ćwiczenia. Rozkoszowali się widokiem ludzi, którzy na ich komendę wykonywali żabki z rękami na karku czy tańczyli. "Kilku starszych kolegów po zażywaniu takiego sportu padło z przemęczenia. Dosłownie wszyscy łysi spuchli jak balony, że nic nie widzieli na oczy" – wspominał Smużewski. Przez kilka dni udało się mu uniknąć tej musztry. Udał, że ma wszy i dlatego trafił do izolatki, gdzie mógł odpoczywać.

Zadusili Polaków, Żydów i Rosjan cyklonem

W obozie głód był na porządku dziennym. Często więźniowie karmieni marnym jedzeniem byli tak zdesperowani, że napadali na tych, którzy nieśli karmę dla zwierząt. "Niosłem z magazynu worek otrębów. Na pół drogi napadli mnie pracujący na polu i ściągnąwszy worek w ciągu najwyżej minuty rozchwytali je. Zauważył to esesman i podbiegłszy bił kijem na lewo i prawo, a wiara wcale nie uciekła dopóki na ziemi nie było czysto" – opisuje więzień.

Esesmani mieli różne metody na opustoszenie obozowych pomieszczeń. Zaledwie w kilka tygodni zmarli jeńcy sowieccy, którzy w lipcu 1941 roku przywiezieni zostali do Oświęcimia. A to przez to, że Niemcy dawali im jeszcze mniejsze porcje jedzenia niż pozostałym więźniom. W tym samym roku zaduszono cyklonem B prawie 900 Polaków, Żydów i Rosjan. "W bloku 11 w bunkrach dokonywano próby cyklonu B. Zaduszono gazem prawie 900 osób. Ofiary wpijały palce swoim towarzyszom niedoli. Miały poodrywane uszy, połamane i poodgryzane palce" – relacjonował realia obozowego życia Smużewski.

Obietnica za ocalenie życia

Sam omal też nie pożegnał się z życiem. Zachorował na tyfus i był w tak złym stanie, że jakiś pielęgniarz napisał ołówkiem na piersiach jego numer, co oznaczało odprawę do komina. Jego chorobę wykorzystali inni współwięźniowie, którzy ukradli mu ubrania. Pomijając tę stratę, szczęście się jednak do niego uśmiechnęło, bo od śmierci uratowali go koledzy, którzy się nim zaopiekowali. Po kilku tygodniach wrócił do zdrowia.

Hitlerowcy często powtarzali, że to nie oni uśmiercają Polaków czy Żydów, tylko ci ostatni skazują siebie na taki los. W obozie można było nie raz przekonać się do czego człowiek zdolny jest, aby ochronić swoje życie. W czerwcu 1941 roku dwóch Żydów zabiło pozostałych 65, bo esesmani obiecali im, że jeśli to zrobią, to będą żyć. Słowa nie dotrzymali.

Opowiadał o piekle

Na początku marca 1943 roku Niemcy wybrali najbardziej pracowitych więźniów, wpakowali ich do bydlęcych wagonów towarowych i wywieźli do obozu w Neuengamme w Niemczech. W tej grupie był Smużewski. Tak jak innych towarzyszy niedoli w nowym miejscu i jego czekała ciężka praca przy produkcji cegieł. Po pewnym czasie uciekł się do kłamstwa, aby jej uniknąć. Podał się bowiem za elektryka, który może pracować przy zakładaniu piorunochronu. Kapo uwierzył mu i tym sposobem miał lekkie zajęcie. Po roku pobytu w Neuengamme przeniesiono go do obozu koncentracyjnego w Ravensbruck, a potem w Gusen, gdzie przebywał do 1945 roku. Po zakończeniu wojny Smużewski zamieszkał w Białej Podlaskiej. Tam w 1949 roku ożenił się z Heleną Cepińską. Rok później urodził im się syn Marek, a w 1952 roku Krzysztof. Niestety ten młodszy zachorował na zapalenie opon mózgowych i zmarł mając zaledwie dwa lata. – Ojciec mocno przeżył śmierć brata. Trudno było mu się po tej tragedii pozbierać – mówi pan Marek.

Opisywał obozowe życie

Jego rodzina do 1957 roku mieszkała w Białej Podlaskiej, a potem wszyscy przeprowadzili się do Jasienicy. Tam pan Zygmunt był dyrektorem Fabryki Mebli Giętkich. Pobyt w obozach odbił się mocno na jego zdrowiu. – Tata bardzo często chorował. Odszedł od nas na zawsze w lutym 1970 roku. Miał zaledwie 51 lat – wspomina syn więźnia. Po śmierci ojca razem z mamą wrócili do Białej Podlaskiej.

Pan Zygmunt, przebywając w obozach, spisywał na kartkach to, co tam się działo. Dopiero po wyjściu zebrał wszystkie informacje, pozostawiając rodzinie swoje wspomnienia.

Monika Maryniuk


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
KOMENTARZE
Autor komentarza: JózefTreść komentarza: Szkoda tylko, że na Placu Wolności osoby starsze i niepełnosprawni nie mają przystanku autobusowego, teraz będą ekoautobusyData dodania komentarza: 25.04.2024, 10:08Źródło komentarza: Są pieniądze na bialską megainwestycję komunikacyjnąAutor komentarza: czy TTreść komentarza: I TEN jest KontroląSpołeczną ... Łódzki wie o nim? Trzymajta, pęknę ze, nie wiem z czego. O "pękli mi na samym tyli, maniuszka moja Maniuszka". Doktora zatrudnił, "Litewskiełło". Te proste numery, już nie działlają. Panie Prezydencie. GrzechKaina.Data dodania komentarza: 25.04.2024, 09:30Źródło komentarza: Pisał petycje. Teraz zrecenzuje władzę na bloguAutor komentarza: czyt.Treść komentarza: Zwyczajowo przyjęty? Czyli powiszone HWG (hannagronkiewitzwaltz). Pani Katarzyno, My pomożemy. Wydawało się, że Policja COŚ porawia. Ale gdzie tam. Nie ma drastycznych zatorów JUŻ. Jednak nie o to chodzi. Ludzie mieszkają, żyją. Co mnie obchodzi, problemy jakiejś KOLEJKI (której, zreszta, nie ma, paptrz w Białej na Obwodnicy= NIE MA). Przeciez można po rozumie i dobroci. Wiecie, jak tam działki podrożały : D? Patologio Administracyjna, weźcie się do pracy, weźcie się. A, Policja: pytajcie Kolegów miejscowych, "co i jak". Przyjeżdzacie z Lublyna z Kielc ... i nic nie wiecie. A czasami trzeba. Obyśmy nie musieli pomagać.Data dodania komentarza: 24.04.2024, 15:26Źródło komentarza: Mieszkańcy Dobrynia Dużego: W tym chaosie nie da się żyć!Autor komentarza: M1Treść komentarza: W końcu Strefa Płatnego Parkowania stanie się faktem po kilku latach opóźnienia. Nareszcie.Data dodania komentarza: 24.04.2024, 14:46Źródło komentarza: Są pieniądze na bialską megainwestycję komunikacyjnąAutor komentarza: NegocjatorTreść komentarza: ZAWODOWY KIEROWCA słuchaj no kocie zawodowi kierowcy to mają szacunek do siebie nawzajem i do innych i w taki perfidny sposób się nie obrażają za kotarą ekranu ;))) tylko jak mają coś do powiedzenia to mówią to prosto w oczy bo szczekać za płotu to każdy umie ale jak się furtka otworzy to miałczysz jak sierściuch :)))Data dodania komentarza: 24.04.2024, 14:05Źródło komentarza: Mieszkańcy Dobrynia Dużego: W tym chaosie nie da się żyć!
Reklama
Reklama
News will be here
Reklama