Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 9 maja 2024 03:17
Reklama
Reklama

Ludzie stąd: Wojna nie oszczędzała nikogo

Irena w czasie II wojny światowej dostarczała partyzantom broń i żywność, Kazimierz uciekł z transportu do Majdanka, Wiktoria przez opiekę nad chorym i rannym AK-owcem zmarła na tyfus, Dominik wspomagał partyzantów i ukrywał trzodę przed niemieckimi żołnierzami. To jedynie niektóre ze zdarzeń, które miały miejsce w rodzinie Wiktorii Ewy Nasiłowskiej, pochodzącej z miejscowości Pościsze, a mieszkającej w Zaściankach, w gminie Międzyrzec Podlaski.
Ludzie stąd: Wojna nie oszczędzała nikogo

Autor: fot. Anna Chodyka

Wiktoria Nasiłowska urodziła się w 1950 r. i pochodzi ze wsi Pościsze. Przez lata zajmowała się razem z mężem sadownictwem, obecnie jest na emeryturze. Ma czworo dzieci, jedenaścioro wnuków i dwie prawnuczki. Mieszka w Zaściankach w gminie Międzyrzec Podlaski. Jest kierownikiem zespołu ludowego „Leśne Echo” z Zaścianek, a dziś opowiada nam zawiłe historie jej rodziny z czasów II wojny światowej  Rodzice Ireny, czyli mamy naszej rozmówczyni, to Helena i Józef Janiuk, a rodzice taty Kazimierza to Wiktoria i Dominik Sobotowie.

W czasie II wojny światowej, kiedy panowała epidemia tyfusu, na tę chorobę umierały całe rodziny, a niekiedy, nawet całe wsie. Babcia naszej rozmówczyni - Wiktoria zaraziła się tyfusem od partyzanta. Ten został przyniesiony do domu Sobotów, gdyż był chory i ranny. Kobieta opiekowała się nim przez dłuższy czas. Partyzanci po przyniesieniu swego druha, obiecali, że nocą zabiorą go do lekarza. Jednak, z jakiegoś powodu nie mogli  na czas przyjść. Z tego względu Wiktoria opiekowała się rannym, robiąc mu kompresy i podając wodę, gdyż nie był w stanie jeść. Mężczyzna w tym czasie gorączkował i wołał: „Mama! Mama!”. Wiktoria nie spodziewała się, że może się zarazić. W dodatku nie wyobrażała sobie, by zostawić chorego, bez żadnej pomocy. AK-owcy zjawili się dopiero następnej nocy. Chcieli zawieść żołnierza do lekarza w Krzewicy.

Partyzanta pochowali w lesie

Niestety, ten w czasie podróży zmarł. Pochowano go w lesie, w pobliżu domu rodziny Sobotów. Po tym zdarzeniu Wiktoria zaczęła się źle czuć. Mimo pomocy lekarza, którą otrzymała, wkrótce zmarła. Był 1941 rok, kobieta odeszła w wieku 33 lat. Osierociła dwóch synów, w tym ojca Wiktorii – Kazimierza, który wówczas był nastoletnim chłopcem. Wdowiec - Dominik Sobota, jeszcze przed wojną, wpadł pod wóz ciągnięty przez konia. Przez to miał niesprawne nogi, które źle się zrosły po złamaniu, więc chodził o kulach. Stąd, po śmierci Wiktorii w domu zapanowała bieda. Wcześniej Wiktoria sama orała z synami pole, pomagał jej w tym Józef Janiuk, który był sąsiadem Sobotów. Potem został teściem Kazimierza Soboty, gdyż ten ożenił się z jego córką Ireną. Rodzinna legenda mówi o tym, że rodzina Janiuków ochroniła się przed zarażeniem tyfusem, jedzeniem kisielu z owsa.

Józef zajmował się wykonywaniem drobnych prac na rzecz Żydów, więc usłyszał od nich, że to najlepszy sposób by nie zachorować. Od tego momentu codziennie rodzinie podawał kisiel z owsa, chociaż po niedługim czasie wszyscy mieli dość tego posiłku. Przekazywał też owies swoim przyjaciołom. W tamtej rodzinie też nikt nie zachorował, chociaż w izbie obok z powodu epidemii, zmarła cała familia.

(...)

Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia z 1 lutego


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama