Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 9 maja 2024 21:21
Reklama
Reklama

Najpiękniejsze wigilie były zawsze u dziadków

Najbardziej wyczekiwany i magiczny dzień w roku. We wspomnieniach z dzieciństwa pojawiają się postacie dziadków, smak potraw przygotowywanych przez babcie i mamy. No i choinka, piękna, ozdobiona własnoręcznie robionymi ozdobami.
Najpiękniejsze wigilie były zawsze u dziadków

Alina Kryjak z Woli Osowińskiej najpiękniejsze wigilie spędzała u dziadków, ze strony mamy, właśnie w Woli. - Jako mała dziewczynka, jak przez mgłę pamiętam, że stawiało się obok stołu snopek lub kładło się go pod stołem. To były przepiękne święta, na które zawsze czekałam. Wtedy zasiadaliśmy do wieczerzy - wspomina.

Święta u dziadków pani Aliny zawsze zaczynały się od modlitwy. - To nie była modlitwa czytana, chociaż mój drugi dziadek czytał ewangelię. Tam jednak rzadziej chodziliśmy - dodaje.

Zgromadzona przy stole rodzina modliła się własnymi słowami, wspominała tych, których zabrakło za stołem. A potem na stół wjeżdżały tradycyjne potrawy – kapusta, karp, racuchy, kompot z suszu, kluski z makiem, za którymi mała Alinka nie przepadała, oraz śledzie. - Próbowaliśmy wszystkich dwunastu potraw. Moim obowiązkiem było ich policzenie - przypomina sobie. 

W jej domu bardzo wszyscy uważaliśmy, żeby nic nie spadło ze stołu, a już - nie daj Boże - żeby nie była to łyżka lub widelec. To był zły znak – mogło kogoś ubyć przy wigilijnym stole za rok. Kolejnym zwyczajem w domu pani Aliny było palenie resztek wigilijnej wieczerzy. Musiał też zostać opłatek, ten kolorowy. - Zostawialiśmy go zwierzętom - opowiada.

Jako dorastająca już dziewczyna chętnie zanosiła go zwierzętom i zawsze zastanawiała się, czy mówią ludzkim głosem. - Te święta wspominam z rozrzewnieniem. Teraz już nie ma ani dziadków, ani rodziców i moje święta są już inne - podkreśla. 

Kręcone świeczuszki

Maria Frączek z Branicy Radzyńskiej pamięta, że w jej rodzinnym domu do wigilijnej wierzy zasiadano późno. - Kolacja była dopiero, kiedy rodzice skończyli pracę przy inwentarzu - wspomina.

Wieczerzę przygotowywała mama. Stół był przykryty białym obrusem, pod nim leżało siano. Zawsze znajdowało się dwanaście potraw i puste nakrycie dla niespodziewanego gościa. – I pamiętam, że zawsze był ten gość. Przyjeżdżał mój brat lub stryj – opowiada. Pani Maria nie pamięta za to chodzenia na pasterkę. - Do kościoła było daleko, dziesięć kilometrów - mówi. 

Wigilię w domu rodzinnym wspomina jako magiczny czas. Nastrój tworzyła też żywa choinka, ozdobiona nie światełkami, ale świeczkami. – To były małe świeczuszki, kręcone, wkładało się je do specjalnych zapinek i mocowało na gałązkach – mówi. Aniołek na czubku choinki własnoręcznie zrobiła mama pani Marii, a oplatał ją słomiany łańcuch. Każdy cukierek, zwłaszcza ten z choinki, był ogromną radością dla dzieci. Jak podkreśla, magii tamtych świąt dzisiaj już nie ma. 

Poleżeć na sianku

Kiedy Jan Marciniak ze Zbulitowa Dużego był dzieckiem, w domu siano kładło się nie tylko pod obrus, ale też pod stół. - A my, dzieci, wchodziliśmy pod blat, aby poleżeć na tym sianku – opowiada.

- Moja wigilia zawsze była piękna – bez wahania mówi Teresa Łukaszczuk, dyrektor szkoły w Żabikowie. Wszystkie wigilie spędzała u dziadków w Niewęgłoszu nad rzeką Tyśmienicą. Z tych wieczerzy pamięta siano pod stołem, w którym ukryte były pierwsze prezenty. Drugie dziewczynki znajdowały w pierwszy dzień świąt pod choinką. Sianko leżało też pod białym obrusem.

– Po kolacji wyciągaliśmy je. Kto wyciągnął, temu szczęście bardziej dopisywało w nowym roku – opowiada pani Teresa. Po wieczerzy dziadek zabierał siano, razem z chlebem, który został, i okruchami opłatka, po czym zanosił zwierzętom. – Do dziś nie wiem, czy dostawały je wszystkie, ale na pewno uprzywilejowany był koń – śmieje się.

Cały artykuł znajdziesz w elektronicznym i papierowym wydaniu Słowa nr 51-52.

Aneta Franczuk


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama