Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 5 maja 2024 22:09
Reklama
Reklama

Łosice: Pierwsza, wojenna wigilia według Mariana Czmocha

Przesiedlenia, okupacja 1939 r., ówczesna nowa rzeczywistość i… Boże Narodzenie, to temat ostatnich dociekań badacza dziejów regionalnych Mariana Czmocha. Od kilku lat zajmuje się m. in. tematem Polaków wysiedlonych z Pomorza i zasiedlonych na terenie Ziemi Łosickiej. W rozmowie z Joanną Gąską wspomina „Pomorzaków”, którzy znaleźli schronienie u miejscowych rodzin.
Łosice: Pierwsza, wojenna wigilia według Mariana Czmocha
Przesiedlenia, okupacja 1939 r., ówczesna nowa rzeczywistość i… Boże Narodzenie, to temat ostatnich dociekań badacza dziejów regionalnych Mariana Czmocha

Autor: Arch. Marian Czmoch

Pod koniec listopada 1939 r. na stacje kolejowe w Mordach, Niemojkach i Platerowie zaczęły przyjeżdżać transporty wypełnione ludźmi z Pomorza.

- Okoliczni chłopi byli zobowiązani do podstawienia furmanek, a następnie rozwiezienia przybyszów do wsi, niekiedy oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów. Przesiedleńcy początkowo nie bardzo orientowali się gdzie są. Woźnice mówili inną mową, byli zupełnie inaczej ubrani niż mieszkańcy Pomorza, zaprzęgi końskie też były odmienne. Niby ta sama Polska a zupełnie inna. Sołtysi mieli obowiązek rozlokować przybyszów w wiejskich chatach. Tak zaczęła się gehenna przesiedleńców. Należało przystosować się do nowych warunków. Gospodarz miał zapewnić dach nad głową, natomiast wyżywienie spoczywało na kilku rodzinach. Chodzili więc Pomorzacy od domu do domu i zbierali produkty żywnościowe tzw. zsypkę. Najczęściej jednak właściciel zapraszał nowych mieszkańców do wspólnego stołu. Dla przybyszów znów wielkie zaskoczenie; wszyscy domownicy jedli drewnianymi łyżkami z jednej miski. Pierwsze miesiące na nowym miejscu były najtrudniejsze. Brak łóżek, pościeli, miejsc do siedzenia. Pierwszym posłaniem zazwyczaj był snopek słomy rozłożony na glinianej podłodze. Dramatem była również rozłąka rodzin. Rodziny wielodzietne mieszkały niejednokrotnie u kilku gospodarzy – wspomina Marian Czmoch, regionalista.

- Okupanci ogłaszali co raz to nowe zarządzenia. Dzieci rozpoczęły naukę w dziwnej szkole, w której nie było historii, geografii, a podstawowym podręcznikiem był „Ster”. Dla rolników wprowadzono obowiązkowe dostawy - kontyngent. Bieda międzywojenna społeczności podlaskiej stała się jeszcze bardziej widoczna. Przeludnienie wsi pogłębiało dodatkowo wszelkie trudności. W małych chatach krytych słomą żyły kilku lub kilkunastoosobowe, wielopokoleniowe rodziny. Do rzadkości należały drewniane podłogi, najczęściej była to ubita glina tzw. polepa. Nie każde gospodarstwo miało własną studnię. Podskórną wodę wyciągano za pomocą żurawi. Na wiejskich stołach mięso pojawiało się tylko kilka razy w roku – dodaje Marian Czmoch.

Boże Narodzenie

Nie trudno sobie wyobrazić, że dla przesiedlonych najtrudniejsze były pierwsze święta Bożego Narodzenia.

- To przecież tylko miesiąc od wypędzenia z własnych domów - z Kaszub. Radość świąt przeplatała się ze smutkiem i tęsknotą za rodzinnymi stronami, rodziną. Dla Pomorzaków skromne świętowanie na Podlasiu było tym bardziej przykre, że przyzwyczajeni byli do świętowania „na bogato”. Zdecydowana większość z nich należała bowiem do osób zamożnych. Byli to bogaci chłopi, sklepikarze, inteligencja, księża, drobni przedsiębiorcy – wylicza Marian Czmoch.

Biedni mieszkańcy zostali na Pomorzu i stanowili tanią siłę roboczą dla nowych właścicieli.

- Mimo tych uwarunkowań święta przygotowywano na miarę możliwości. Tradycyjnie sprzątano chaty, polepy wysypywano żółtym piaskiem, pieczono ciasta, robiono wędliny. W domach ubierano drzewka choinkowe lub skromne stroiki. W wieczór wigilijny wszyscy domownicy dzielili się opłatkiem, wspólnie zasiadali do wieczerzy, a w miejscowościach gdzie był kościół uczestniczyli w pasterce. W tych dniach koszmar wojny schodził na dalszy plan. Na stołach pojawiały się potrawy takie jak w okresie przedwojennym. Należy podkreślić, że wrażenia tamtych dni wśród wysiedleńców zależały od sytuacji materialnej gospodarza. Trochę inaczej wspominają święta Pomorzacy mieszkający u bogatszych gospodarzy, a inaczej ci, którym było dane świętować wśród biedoty wiejskiej – zastrzega badacz.

Boże Narodzenie 1939 roku we wspomnieniach:

Stanisław Sobieski z Niemojek: - U nas mieszkał Wilma Józef z Kościerzyny. Pracował w piekarni, trochę pomagał w gospodarstwie - pamiętam, że razem z ojcem młócili cepem zboże. Wigilię i Święta Bożego Narodzenia spędzaliśmy razem. Siadaliśmy wszyscy do jednego stołu. Wigilia była bardzo skromna; na stole byłe śledzie, ryby z własnych sadzawek, kluski z makiem, pierogi z kapustą i grzybami. Wieczorem wspólnie śpiewaliśmy kolędy. W Boże Narodzenie było mięso. Świnię zabijano po kryjomu. Każdy prosiak był zakolczykowany i miał być oddany Niemcom. Ojciec z Pomorzakiem zdejmowali kolczyk i zakładali dla innego prosiaka, taki tucznik rósł i dwa lata.

Stanisława Garbaczewska z Popław: - W naszym domu mieszkała Tekla Puszkarczuk z około 20-letnią córką Michaliną z Nowych Polaszek. Żyliśmy jak rodzina. Na panią Teklę mówiliśmy babcia, a Michalina została matką chrzestną mojej młodszej siostry. Święta spędzaliśmy wspólnie. Około dwóch tygodni przed świętami robiliśmy ozdoby choinkowe ze słomy, papieru, materiału. W domu pojawiała się choinka sosnowa. Ojciec przynosił z lasu drzewko, a my wspólnie je stroiliśmy. Na Wigilii były pierogi z nadzieniem z zasmażanych ziemniaków, kapusta z grzybami, śledzie. Wspólnie składaliśmy sobie życzenia i dzieliliśmy się opłatkiem, a później śpiewaliśmy kolędy. Z sąsiednich wiosek przychodzili kolędnicy, mama zawsze częstowała ich ciastem, cukierkami. W nocy szliśmy 3 km na pasterkę do kościoła w Łuzkach. Na święta Bożego Narodzenia było mięso i ciasto. Mama robiła dużo kiełbasy. Sąsiedzi pożyczali sobie wzajemnie ćwiartkę prosiaka. Było dużo ciast, pamiętam przekładańce z masą.

Przeczytaj:


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
News will be here
Reklama