Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 4 maja 2024 17:08
Reklama
Reklama baner reklamowy word biała podlaska

Mecz po meczu to pewna strata punktów, czyli kolejny mit bukmacherski

Bez rzetelnej analizy każdego zdarzenia, na które zamierzamy postawić pieniądze, trudno jest odnieść sukces w bukmacherce. Tymczasem naprawdę wielu typerów nie przywiązuje do tego uwagi i swoje wskazania opiera na mitach.
Mecz po meczu to pewna strata punktów, czyli kolejny mit bukmacherski

Jeśli grali w środę, to przegrają w sobotę, czyli jak nie typować u bukmacherów

Tylko rzetelna analiza obstawianych zdarzeń pozwala w dłuższej perspektywie czasu czerpać z zakładów bukmacherskich regularne zyski. Spora część typerów swoje wskazania opiera tymczasem na różnych mitach.

Długa lista bukmacherskich mitów

Wygrają, bo latem przeprowadzili kilka głośnych transferów i mają teraz zdecydowanie najlepszy skład w lidze. Po czterech porażkach z rzędu wreszcie zmienili trenera, więc do najbliższego spotkania z pewnością podejdą z zupełnie inną motywacją i zwyciężą. Potrzebują trzech punktów, żeby zapewnić sobie utrzymanie, a grają z zespołem, który nie walczy już o nic, więc nie ma opcji, żeby im się nie udało. Są liderem i grają u siebie przeciwko drużynie z ostatniego miejsca, dlatego wejście handicapu -2,5 jest bardziej niż pewne. 

Podobnych mitów w świecie zakładów bukmacherskich (więcej o zakładach na WygranaOnline) na piłkę nożną funkcjonuje multum, a gracze jak wpadali, tak wpadają w ich sidła.

Ciężki los drużyn grających w Europie?

Wśród obstawiających futbol u bukmacherów powszechne jest przekonanie, że jeśli np. FC Barcelona rozgrywała w środę mecz Ligi Mistrzów, to w najbliższym spotkaniu na krajowym podwórku (zaplanowanym np. na sobotę) z dużą dozą prawdopodobieństwa straci punkty. Taki tok rozumowania tłumaczony jest tym, że zmagania ChampionsLeague stoją wyżej w hierarchii, w związku z czym najlepsi piłkarze przeznaczają na nie mnóstwo sił, których może im zabraknąć w meczu, który ma się odbyć zaledwie trzy dni później. Przypuszcza się, że z tego powodu albo nie będą w stanie pokazać pełni swoich możliwości, albo trener da im odpocząć i posadzi ich na ławce rezerwowych.

Bujda na resorach

– Jesteśmy przyzwyczajeni do gry co trzy-cztery dni – mówi Luis Enrique, niegdyś znakomity piłkarz, a obecnie trener. Co najważniejsze, ma on całkowitą rację, gdyż po prześledzeniu historii spotkań zespołów rywalizujących w europejskich pucharach ciężko dostrzec, żeby mecze następujące po starciach w np. Lidze Mistrzów były nagminnie zdecydowanie słabsze w ich wykonaniu niż reszta potyczek na krajowym podwórku. Już o wiele częściej potentaci gubią punkty w rodzimych ligach tuż przed ważnymi spotkaniami w Europie. To właśnie wtedy trenerzy lubią dawać odpocząć najlepszym, a pełna koncentracja mistrza Hiszpanii na mistrzu Niemiec może doprowadzić do nieostrożnego podejścia do starcia z ekipą z dolnej części ligowej tabeli i porażki lub remisu.

Piłka nożna to nie NBA

Sportowa medycyna i odnowa biologiczna osiągnęły już taki poziom, że rozgrywanie meczów co trzy lub cztery dni to dla zawodowych sportowców chleb powszedni. Dlatego właśnie napięty kalendarz zazwyczaj nijak ma się do wyników futbolowych potentatów, których sporo jeszcze dzieli od gry na intensywności porównywalnej z tą obecną w koszykarskiej lidze NBA. Tam granie spotkań dzień po dniu ma miejsce dość często i właśnie takie starcia są okazją do postawienia zakładu na porażkę faworyta.


 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
News will be here
Reklama