Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 29 kwietnia 2024 23:21
Reklama
Reklama

Historia: Tragiczna potyczka w Ossówce. Śmierć "Rudego" i osierocone niemowlę

Pierwszego marca, w Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych pamięć o bohaterach polskiego podziemia odżywa. O losach bohaterów szumią nie tylko drzewa i łąki, wśród których pochowane są ciała bohaterów, ale też karty papieru, na których spisane są świadectwa naocznych świadków wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat.
Historia: Tragiczna potyczka w Ossówce. Śmierć "Rudego" i osierocone niemowlę

Autor: Biblioteka Cyfrowa w Lublinie

Jednym z takich miejsc jest wieś Ossówka, położona w gminie Leśna Podlaska. Tu znajduje się grób Roberta Strzęgowskiego ps. „Rudy”. Młodzieniec zginął z rąk hitlerowców 6 kwietnia 1944 roku na skraju wsi. Do dziś grobem opiekują się Feliks Chomiuk Marian Mirończuk. Pielęgnują też pamięć o wydarzeniach, których bezpośrednimi świadkami byli ich dziadkowie i ojcowie.

 Wizyta partyzantów
– 6 kwietnia, to był Wielki Czwartek, tuż przed Wielkanocą. Do domu mego dziadka Juliana Mirończuka nad ranem przyjechali partyzanci z oddziału majora Stefana Wyrzykowskiego „Zenona”. Byli cali mokrzy. Prawdopodobnie przeprawiali się przez Bug. Bryczkę i konia oraz amunicję zostawili w stodole, a sami przyszli do domu, rozebrali się. Jeden postawił ciężki karabin na stole i został na warcie, a reszta poszła spać. Mieli przeczekać dzień, a potem odjechać – wspomina Marian Mirończuk z Ossówki. – Ale nad ranem do naszego sąsiada, Mikołaja Chomiuka, przyjechało na rowerach dziesięciu niemieckich żandarmów. Pojawili się we wsi po zaległy kontyngent żywieniowy. Pięciu Niemców udało się do Chomiuków, a reszta szła w kierunku naszego gospodarstwa. Mój dziadek, Julian powiedział do partyzantów, żeby się ukryli i poczekali. Powiedział też, że da Niemcom miodu i na pewno odjadą. Miał pasiekę, ok. 60 uli i często dawał lub sprzedawał im miód – opowiada pan Marian.

Niestety partyzanci nie posłuchali. Jeden z nich był młody i energiczny. Chwycił za ręczny karabin maszynowy, postawił na stole i wycelował przez okno w Niemców. – Prawdopodobnie był to dowódca, Robert Domański, pseudonim „Jarach”. Puścił kilka serii w kierunku żandarmów wchodzących na posesję. Czterech z nich zginęło na miejscu. Potem ludzie we wsi mówili, że zostali przecięci na pół, a ich ciała rozpadły się. Piąty został ranny.  W tym momencie rkm „Jaracha” zaciął się. Chłopak zaczął szukać czegoś, żeby go odblokować. Partyzantom została więc tylko broń krótka. Zaczęła się strzelanina z żołnierzami, którzy byli w gospodarstwie sąsiada – relacjonuje pan Marian. (...)

Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia z 9 marca


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
News will be here
Reklama