Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 5 maja 2024 16:21
Reklama
Reklama

Z archiwum X: Śmierć w dyskotece

Za czasów "Impulsu" Wisznice były centrum weekendowej zabawy bialskopodlaskiej młodzieży. Na parkingu modnej w latach 90. dyskoteki stawało kilkaset samochodów z okolic i autokarów z sąsiednich województw. Bladym świtem sznur upojonych alkoholem młodych ludzi wracał do swoich domów, obwieszczając to głośno pogrążonym we śnie mieszkańcom okolic. Darek, z takiego wypadu, do swojego domu nie wrócił już nigdy.
Z archiwum X: Śmierć w dyskotece

Autem z Łyniewa do "Impulsu" było kilka minut jazdy. Mimo sąsiedztwa modnej dyskoteki, Darek nie kwapił się do zabaw. Zaradny 25-latek prowadził duże gospodarstwo, obrabiał własne dwadzieścia hektarów, niemało też dzierżawił. Dopiero co, na spółkę ze starszym bratem, kupił kombajn i kopaczkę do ziemniaków. Matka nieco martwiła się o Darka, bo chociaż dobry chłopak i robotny, a do tego strażak w miejscowym OSP, to wciąż kawaler. Może w "Impulsie" by kogoś poznał.

Granatowy Polonez Atu błyszczał w letnim słońcu. Darek skrupulatnie wypucował nowy nabytek i trochę nawet kręcił nosem, kiedy koledzy wsiedli do środka, wnosząc piach na świeżo wyprane dywaniki. Gdy znajomi z sąsiedztwa usadowili się wygodnie w fotelach, Darek przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył w stronę "Impulsu". Był sobotni wieczór 3 sierpnia 1997 roku, gdy dotarł na swoją pierwszą i ostatnią w życiu dyskotekę.

Brutalni ochroniarze
Sąsiedztwo popularnego lokalu nie było chlubą dla mieszkańców Wisznic. Mówiono, że jakby zebrać całą pozostawioną w okolicznych zaroślach bieliznę, to można by sklep z używaną odzieżą otworzyć. Miejscowych męczyły noce pełne krzyków i przekleństw oraz cotygodniowe interwencje policji. W weekendowe wieczory, gdy na peryferie wsi zjeżdżali się imprezowicze, nikt rozsądny nie kręcił się po okolicy. Często zdarzały się też bijatyki i praktycznie co weekend po zabawie ktoś leżał ranny. Ale oprócz pijanej chuliganerii bili też ochroniarze.

W pewną letnią noc z "Impulsu" wracały dwa małżeństwa. Pary szły spokojnie poboczem wesoło rozprawiając, gdy nagle obok zatrzymała się taksówka, z której wyskoczył obcy im człowiek głośno krzycząc: Jak wy k**** chodzicie, ja wam k**** pokażę! Mąż jednej z kobiet zauważywszy pistolet w dłoni agresora, rzucił się, by mu go odebrać. Podczas szarpaniny nadjechał policyjny radiowóz, który rozgoniwszy towarzystwo, pojechał dalej. Małżeństwa ruszyły w dalszą drogę, przyśpieszając już kroku. Po przejściu niecałego kilometra zostali ponownie zatrzymani przez taksówkę z widzianym przez nich wcześniej agresywnym mężczyzną, który tym razem czekał spokojnie w środku, gdy z auta wyskoczyło pięciu osiłków w charakterystycznych dla ochroniarzy "Impulsu" fosforyzujących kamizelkach z napisem "STRAŻ" na plecach. Kilku z nich zaczęło bić bezbronnych pieszych, nie oszczędzając nawet kobiet. Gdy ponownie nadjechał radiowóz, napastnicy wskoczyli do taksówki i uciekli. Do ofiar, w tym jednego pobitego do nieprzytomności, została wezwana karetka.

(...)

Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 20 października


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama
News will be here
Reklama
Reklama
News will be here
Reklama