Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 9 maja 2024 00:10
Reklama
Reklama Baner reklamowy - warsztat samochodowy - pogotowie

Ludzie stąd: Malowanie jest wielką niespodzianką

Stanisław Baj pochodzi z Dołhobrodów w gminie Hanna. Jest cenionym w kraju i na świecie artystą. Jego obrazy znajdują się w wielu polskich muzeach i w zagranicznych kolekcjach. Ma na swoim koncie ponad sto dwadzieścia wystaw indywidualnych i tyle samo zbiorowych. Na co dzień wykłada w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.
Ludzie stąd: Malowanie jest wielką niespodzianką

Jako dziecko zawsze wolał rysować i malować, niż poświęcać czas na zabawę czy inne zajęcia. Najchętniej tworzył w kuchni, pod czułym okiem matki. Pytany jaki miał dom, odpowiada, iż wciąż było w nim pełno ludzi. - Mieszkaliśmy naprzeciw ośrodka kultury i remizy. W tym czasie odbywały się tam wieczorki, na które przychodziła cała wieś. Opowiadano wówczas wiele dawnych historii, także w gwarze chachłackiej. Kiedy odbywały się potańcówki, u nas była szatnia. Było też kino. Wyświetlano dwa film w tygodniu. Oglądałem większość z nich. Nawet jak nie miałem na to zgody rodziców. W takim przypadku chowałem się pod ławką. Przyjeżdżały też grupy cyrkowo-teatralne, które organizowały pokazy w Dołhobrodach. Ich członkowie u nas nocowali. Słuchałem wtedy barwnych opowiadań, nawet z najdalszych krańców świata. Nasiąkłem tym, ale dopiero teraz to doceniam – opowiada Stanisław Baj.

W podstawówce plastyki uczyła go Maria Lewandowicz, później Mazuryk. To ona zaszczepiła w nim miłość do sztuki. – Zajęcia były traktowane bardzo poważnie, pani Maria pokazywała nam różne techniki malowania. Przyniosła też na lekcję swój obraz. Pamiętam go bardzo dokładnie. Przedstawiał rzekę Bug, ale namalowaną niezwykle ekspresyjnie. Przy użyciu fioletów, szarości i zieleni. Dzięki temu zrozumiałem, że świat można widzieć inaczej. Stąd wykiełkowała myśl, że ja również mogę malować Bug – wyjaśnia twórca.

Później rozpoczął naukę w Liceum Ogólnokształcącym im. Tadeusza Kościuszki w Włodawie. Jednak po pewnym czasie zdecydował się wyjechać do Zamościa, by kształcić się w liceum plastycznym. – Wiedliśmy tam z kolegami surowe życie internackie. Sami musieliśmy palić w piecu. Mieliśmy tylko zimną wodę, więc kąpaliśmy się raz w tygodniu. By zjeść trzeba było pójść na drugi koniec miasta, do żeńskiej bursy przy ul. Pereca. Jednak mieliśmy świetnych nauczycieli, którzy mobilizowali nas do tworzenia. Dlatego późnymi popołudniami braliśmy dębowe stoły i stawialiśmy je na sztorc, by służyły za sztalugi. Zdarzało się, że rysowaliśmy całymi nocami. Nie mieliśmy profesjonalnych modeli, więc kolega pozował  koledze. Wówczas  nauczyłem się rysować postać. Prowadziliśmy też artystyczne życie – podkreśla malarz.

Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia z 24 września


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama