W czasach, gdy sądy bywały dalekie, policje słabe, a ludzie zmuszeni byli sami strzec swych progów – gazeta niosła nie tylko słowo, ale i przestrogę. W cyklu Wieści z minionej niedzieli przypominamy artykuły sprzed lat stu i więcej. Nie poprawiamy ich. Nie wygładzamy. Oddajemy głos epoce.
Czytaj też: Pożar w Białej. Łotry podpaliły stodółkę na ulicy Krzywej
Gazeta Świąteczna była pismem niedzielnym, przeznaczonym do jak najszerszych warstw chłopstwa polskiego. Wychodziła w Warszawie od roku 1881 aż po wrzesień 1939. W słowie prosta, w tonie poważna, zawsze wierna mowie polskiej. Trafiała pod strzechy i dachy miasteczek, także do Włodawy – „miasta powiatowógo nad rzeką Bugiem, w guberńji siedleckiej”.

120 lat temu we Włodawie
We Włodawie, mieście powiatowóm nad rzeką Bugiem, w guberńji siedleckiej, tłum ludzi napadł jednego z pierwszych dni sierpnia na dom, w którym znajdo wały schronienie różne łotrzyki. Niektórzy z napadniętych, ratując się od bicia, umykali z miasta, rzucali się do rzeki i płynęli wpław na drugą stronę, do miasteczka Włodawki. Jeden ze znanych w mieście złodziejów, uciekając w ten sposób, utonął. Mieszkańcy nie chcieli pozwolić nawet na to, aby pochowano go na cmentarzu. Zgodzili się wreszcie, że by trumnę wnieść na cmentarz od tyłu przez otwór zrobiony w ogrodzeniu i za kopać ją na skraju, zdała od innych mogił. Złodzieje odgrażają się, że się ze mszczą i podpalą miasto. Z tego powodu mieszczanie ustanowili straż z pośród siebie i nieustannie stróżują w mieście kolejno na zmianę.
Dlaczego nie przez bramę?
W dawnych czasach, zgodnie z nauką Kościoła i zwyczajem ludowym, nie każdemu przysługiwało prawo do pochówku na poświęconej ziemi – a już z pewnością nie wśród „porządnych” zmarłych. Samobójcy, osoby nieochrzczone, wyklęci, a często także złoczyńcy – chowani byli albo poza cmentarzem, albo na jego krańcach, „gdzie krzyże nie dochodzą”. Wierzono, że dusze grzeszników mogą „nie zaznać spokoju” i zbrukają ziemię uświęconą.
Z tego też powodu w opisywanej historii trumny ze złodziejem nie wprowadzono przez bramę cmentarną, lecz wniesiono ją tylnym przejściem, przez wyłom w ogrodzeniu – by nie naruszyć porządku i nie obrazić spoczywających tam wcześniej. Grzebano takiego zmarłego na samym skraju, z dala od innych mogił, często bez krzyża i księdza, czasem nocą, po cichu. Było to społeczne i duchowe potępienie – ostatni, milczący wyrok.
Ten zwyczaj przetrwał w wielu miejscach aż do połowy XX wieku. Dziś może się wydawać surowy, ale wtedy był częścią większego porządku, w którym grzech, kara i zbawienie miały swoje wyznaczone miejsce – także po śmierci.
CZYTAJ TEŻ:












![Parczewskie Smaki z Marką Lubelskie [LISTA LAUREATÓW] Parczewskie Smaki z Marką Lubelskie [LISTA LAUREATÓW]](https://static2.slowopodlasia.pl/data/articles/sm-4x3-parczewskie-smaki-z-marka-lubelskie-lista-laureatow-1764579477.png)
![Spowodował śmiertelny wypadek. Uciekł z miejsca zdarzenia [VIDEO] Spowodował śmiertelny wypadek. Uciekł z miejsca zdarzenia [VIDEO]](https://static2.slowopodlasia.pl/data/articles/sm-4x3-spowodowal-smiertelny-wypadek-uciekl-z-miejsca-zdarzenia-1764673560.jpg)




Napisz komentarz
Komentarze