Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 5 grudnia 2025 05:27
Reklama
Reklama
Reklama
Dawno, dawno temu...

Łotr utonął w Bugu. We Włodawie ludzie sami wymierzyli sprawiedliwość

To jedna z wielu historii, które czas przysypał kurzem zapomnienia. W sierpniu roku Pańskiego 1905 mieszkańcy Włodawy zmęczeni już występkami miejscowych łotrzyków, postanowili sami sprawiedliwość wymierzyć. Woda w Bugu niejedno widziała, ale i ona nie zmyła wstydu, jaki spadł na pewien dom przy nadbrzeżnej ulicy.
Łotr utonął w Bugu. We Włodawie ludzie sami wymierzyli sprawiedliwość
„Mieszkańcy nie chcieli pozwolić nawet na to, aby pochowano go na cmentarzu. Zgodzili się wreszcie, że by trumnę wnieść na cmentarz od tyłu przez otwór zrobiony w ogrodzeniu i za kopać ją na skraju, zdała od innych mogił”.

W czasach, gdy sądy bywały dalekie, policje słabe, a ludzie zmuszeni byli sami strzec swych progów – gazeta niosła nie tylko słowo, ale i przestrogę. W cyklu Wieści z minionej niedzieli przypominamy artykuły sprzed lat stu i więcej. Nie poprawiamy ich. Nie wygładzamy. Oddajemy głos epoce.

Czytaj też: Pożar w Białej. Łotry podpaliły stodółkę na ulicy Krzywej

Gazeta Świąteczna była pismem niedzielnym, przeznaczonym do jak najszerszych warstw chłopstwa polskiego. Wychodziła w Warszawie od roku 1881 aż po wrzesień 1939. W słowie prosta, w tonie poważna, zawsze wierna mowie polskiej. Trafiała pod strzechy i dachy miasteczek, także do Włodawy – „miasta powiatowógo nad rzeką Bugiem, w guberńji siedleckiej”.

Gazeta Świąteczna, 1285 7/20 VIII 1905, strona 8
120 lat temu we Włodawie
 

We Włodawie, mieście powiatowóm nad rzeką Bugiem, w guberńji siedleckiej, tłum ludzi napadł jednego z pierwszych dni sierpnia na dom, w którym znajdo wały schronienie różne łotrzyki. Niektórzy z napadniętych, ratując się od bicia, umykali z miasta, rzucali się do rzeki i płynęli wpław na drugą stronę, do miasteczka Włodawki. Jeden ze znanych w mieście złodziejów, uciekając w ten sposób, utonął. Mieszkańcy nie chcieli pozwolić nawet na to, aby pochowano go na cmentarzu. Zgodzili się wreszcie, że by trumnę wnieść na cmentarz od tyłu przez otwór zrobiony w ogrodzeniu i za kopać ją na skraju, zdała od innych mogił. Złodzieje odgrażają się, że się ze mszczą i podpalą miasto. Z tego powodu mieszczanie ustanowili straż z pośród siebie i nieustannie stróżują w mieście kolejno na zmianę.


Dlaczego nie przez bramę?
 

W dawnych czasach, zgodnie z nauką Kościoła i zwyczajem ludowym, nie każdemu przysługiwało prawo do pochówku na poświęconej ziemi – a już z pewnością nie wśród „porządnych” zmarłych. Samobójcy, osoby nieochrzczone, wyklęci, a często także złoczyńcy – chowani byli albo poza cmentarzem, albo na jego krańcach, „gdzie krzyże nie dochodzą”. Wierzono, że dusze grzeszników mogą „nie zaznać spokoju” i zbrukają ziemię uświęconą.

Z tego też powodu w opisywanej historii trumny ze złodziejem nie wprowadzono przez bramę cmentarną, lecz wniesiono ją tylnym przejściem, przez wyłom w ogrodzeniu – by nie naruszyć porządku i nie obrazić spoczywających tam wcześniej. Grzebano takiego zmarłego na samym skraju, z dala od innych mogił, często bez krzyża i księdza, czasem nocą, po cichu. Było to społeczne i duchowe potępienie – ostatni, milczący wyrok.

Ten zwyczaj przetrwał w wielu miejscach aż do połowy XX wieku. Dziś może się wydawać surowy, ale wtedy był częścią większego porządku, w którym grzech, kara i zbawienie miały swoje wyznaczone miejsce – także po śmierci.

CZYTAJ TEŻ:

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama