Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 5 maja 2024 12:30
Reklama
Reklama

Kochają bociany i dają im dom. Niezwykłe miejsce w Rakowiskach

Bociany to wyjątkowe ptaki, niezwykle mądre i wytrzymałe. Co roku pokonują nawet po 10 tysięcy kilometrów w jedną stronę, by dotrzeć – wiosną do Polski, a pod koniec lata – do Afryki. O tym oraz o wielu innych zwyczajach tych niezwykłych ptaków wiedzą dobrze państwo Małgorzata i Julian Lipińscy z Rakowisk, którzy już od ponad 20 lat dają dom i opiekę porzuconym, osieroconym czy często chorym bocianom. Karmią je, dają schronienie, leczą. W tym roku dom znalazło u nich osiem boćków, z których część lada chwila wyleci w daleką podróż, a część z powodu kontuzji zostanie tu na zimę.
Kochają bociany i dają im dom. Niezwykłe miejsce w Rakowiskach
Małgorzata i Julian Lipińscy z Rakowisk już od ponad 20 lat dają dom i opiekę porzuconym, osieroconym czy często chorym bocianom

Autor: Paulina Chodyka-Łukaszuk

Państwo Małgorzata i Julian Lipińscy to mieszkańcy Rakowisk. Od ponad 20 lat dają schronienie i opiekę bocianom, które bez ludzkiej pomocy skazane byłyby na śmierć. To ptaki, które jako pisklęta wypadły z gniazda czy ranne w wyniku wypadków oraz w walce z innymi zwierzętami, również te, odrzucone przez rodziców.

Spełnione marzenie z dzieciństwa

Jak zaczęła się ta prawdziwa miłość do bocianów? Pan Julian wychowywał się w Konstantynowie, na podwórku jego rodzinnego domu znajdowało się bocianie gniazdo, już wtedy więc zapragnął, by kiedyś również żyć w bliskości tych wyjątkowych ptaków i móc je na co dzień obserwować. 

– Na ziemi moich dziadów w Rakowiskach wybudowałem dom, altanę i drewutnię. 20 lat temu pobudowałem tu też pierwsze gniazdo na dębie, który wyciąłem z naszego rodowego lasu. Chciałem, by zamieszkały na nim bociany. Ku mojej uciesze, na gniazdo przylatywał co roku bocian, szukał samicy, następnie odbywały się gody, a później pojawiały się jaja i małe bociany. Z ogromnym zaciekawieniem oglądaliśmy ich rytuały i życie – opowiada Julian Lipiński. – Po kilku latach bociany przestały przylatywać, więc postanowiliśmy przyjmować te ranne, chore i słabe albo te, które wypadły z gniazda i nie miałyby inaczej szans na przeżycie – dodaje żona pana Juliana, Małgorzata Lipińska

CZYTAJ TEŻ: Malownicza okolica Husinki wciąż go inspiruje

Bociany mają u państwa Lipińskich fantastyczne warunki. Duża działka z pięknym ogrodem, obsadzona sosnami, na której znajduje się oczko wodne z roślinnością prosto ze starorzeczy Bugu, kaczeńcami, nenufarami, liliami, pałkami wodnymi, co stanowi wyjątkową ostoję dla tych czarno-białych ptaków. W oczku pływają ryby i jest mnóstwo żab pięknie koncertujących wiosną. Na podwórzu znajdują się łącznie trzy gniazda. Pierwsze na wiekowym dębie, drugie usytuowane jest niżej i posiada specjalną kładkę dla młodych bocianów, które dopiero uczą się latać i mogą po niej wejść do gniazda. Kolejne, mniejsze, pan Julian pobudował jako punkt obserwacyjny dla samca, który chroni młode przed drapieżnikami.

Ostoja bocianów z całego regionu

O działalności państwa Lipińskich dobrze wiedzą lokalne samorządy, a ich przedstawiciele nieraz przywozili im pod opiekę ptaki. – Rozesłałem do gmin informację o tym, że chętnie zaopiekujemy się rannymi bocianami. Bywa tak, że ludzie przynoszą ptaki do urzędu gminy, ale później nie wiadomo co z nimi zrobić. Wiele trafia do Ośrodka Rehabilitacji Bocianów pod Lublinem, my postanowiliśmy zrobić taki mini ośrodek na naszym podwórku – przyznaje pan Julian.

Mieszkańcy Rakowisk  są w kontakcie z naczelnikiem bialskiego oddziału Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Lublinie Wojciechem Duklewskim oraz lekarzami  weterynarii Andrzejem Iwanickim i Ryszardem Dopierałą, którzy pomagają im w leczeniu bocianów.

PRZECZYTAJ: Szlakiem nadbużańskiej krainy pereborem tkanej

Przez te wszystkie lata pani Małgorzata i pan Julian wiedzą już niemal wszystko o bocianach i bardzo dobrze znają ich zwyczaje. – Bociany jedzą w warunkach naturalnych krety, myszy, szczury, na oranym polu zbierają różne robaki. Ptaki, które trafiają do nas, jedzą natomiast drobno siekane mięso drobiowe, razem z kośćmi. Wśród bocianów tworzą się też nierozłączne pary, widać pomiędzy nimi prawdziwą miłość. Złączają się dziobami i siedzą razem na gnieździe. Nie można ich ruszyć. Zasiedlają gniazdo co 2 lata. Najpierw przylatuje samiec, porządkuje gniazdo, zaznacza swój teren klekotaniem, wykładając dziób na plecy. Później sprowadza partnerkę codziennie razem wylatują na żerowiska i wracają ok. 6:00 rano. Często walczą też z innymi bocianami o gniazdo – wymienia niektóre z bocianich cech mężczyzna.

Wiedzę państwo Lipińscy czerpią głównie ze swoich wieloletnich obserwacji, z internetu oraz od specjalistów. – Nawiązałem kontakt z miłośnikiem bocianów Zbigniewem Rećko z Bobrownik, u którego jest największa ostoja tych ptaków w Polsce. Wymieniamy się z nim doświadczeniami, czasem podpowiada nam w różnych kwestiach – mówi Julian Lipiński.

Opieka nad bocianami pochłania małżeństwu dużo czasu. – Ale ja już jestem na emeryturze, więc mam go bardzo dużo. Poza tym uwielbiam zajmować się bocianami – podkreśla mężczyzna.

Rodzice zastępczy dla ptasich dzieci

Ptaki, które są już całkowicie wyleczone i silne, odlatują na zimę do Afryki. Jak przyznaje pani Małgorzata, nie jest to dla niej łatwy czas, bo do każdego się przywiązuje, a tu, trzeba się pożegnać. 

– Pojawiają się czasem łzy żalu, że to już, ale też radość, że udało się uratować kolejnego bociana – przyznaje. Łzy pojawiają się też wtedy, kiedy jakiegoś mimo walki nie udaje się uratować. – To są te najtrudniejsze momenty – mówi kobieta.

Zdarza się tak, że niektóre ptaki zostają u państwa Lipińskich na zimę. – W tym celu mamy specjalnie przygotowane pomieszczenie, spichlerz, w którym utrzymujemy odpowiednią temperaturę, nie może ona spaść poniżej 2 stopni Celsjusza. Czasem, kiedy zimy są mroźne, bociany odwozimy do ośrodka pod Lublinem – wyjaśnia pan Julian.

Bardzo często pod opiekę miłośników przyrody z Rakowisk trafiają pisklęta, które najczęściej wypadły z gniazda albo zostały z niego wyrzucone. – Jeśli piskląt jest za dużo, bociani rodzice pozbywają się tych najsłabszych, taka kolej rzeczy. I te właśnie, trafiają do nas – wyjaśnia Julian Lipiński.

CZYTAJ TEŻ: Gniazdo się odnalazło. Bociany nadal mieszkają w Polinowie!

Jak wygląda opieka nad bocianim pisklęciem? – Trzeba je napoić, podać witaminy, karmimy je kulkami z mięsa drobiowego, a pisklę trzeba karmić co pół godziny, żeby je uratować. Wymaga to dużo systematyczności i można powiedzieć, że trzeba zajmować się nim prawie 24 godziny na dobę – podkreśla pani Małgorzata. Potem bocianki zaczynają jeść same, małżeństwo podaje im mięso, a te, każdego dnia z niecierpliwością czekają na porę karmienia. – W okresie wzrostu jedzą ok. pół kilograma mięsa na dobę, żeby nabrać sił – dodaje pan Julian.

Wyjątkowa gromadka

W tym roku do państwa Lipińskich trafiło osiem bocianów. Ich imiona to: Kazik, Muniek, Pola, Edek, Wandzia oraz Jadzia, Felek i Anielka. 

– Muniek i Wandzia zostały do nas przywiezione przez pracowników urzędu gminy w Sarnakach. Siedziały same w gnieździe, nie wiadomo, co stało się z ich rodzicami. Jeden bocianek był w dobrym stanie, ale drugi ledwo żył. Na szczęście udało nam się oba uratować. Z kolei Pola miała złamane skrzydło w dwóch miejscach, przywieźli nam ją państwo z Lublina, którzy byli w Starym Bublu na urlopie. Wozili ją po różnych miejscowościach, odsyłali ich z kilku miejsc, w końcu ktoś im podpowiedział, żeby przywieźli ptaka do nas. Jadzia natomiast trafiła tu w lipcu z terenu gminy Biała Podlaska. Edek został przywieziony z gminy Leśna Podlaska i był tak schorowany, że nie wiedzieliśmy, czy w ogóle przeżyje, chodziły już po nim robaki, trzeba było oczyścić mu rany, opatrzyć. Przy pomocy lekarza weterynarii z Kornicy, pana Ryszarda Dopierały wrócił do sił i można powiedzieć, że jest cudem. Kazik trafił do nas w tym roku jako pierwszy, był maleństwem, gdy już podrósł potrafił do mnie przybiec i przytulić się, to jest niesamowite – opowiada pani Małgorzata.

Kazik trafił do państwa Lipińskich w fatalnym stanie. Na szczęście ich troskliwa opieka oraz pomoc lekarza weterynarii Ryszarda Dopierały sprawiły, że bocian przeżył i, jak mówi pani Małgorzata, jest prawdziwym cudem. Fot. Julian Lipiński

Teraz wszystkie bociany stały się już samodzielne, niektóre już fruwają – Kazik, Muniek i Wandzia –  niektóre są w trakcie nauki. W upalne dni kąpią się wszystkie w ogrodowej balii. Mniejsze śpią w spichlerzu, pozostałe zajęły wszystkie gniazda.

Każdy bocian zostaje w pamięci

Każdy ptak jest dla małżeństwa wyjątkowy i ma miejsce w ich sercach. Pierwszego, który do nich trafił ze złamanym skrzydłem, nazwali Ferdek. – Później przywieźliśmy jeszcze dwa bocianki i Ferdek, który przecież był kaleki, uczył pozostałe latać. Wchodził na platformę i pokazywał, jak fruwać. To było coś przepięknego, przecierałam oczy ze zdumienia – wspomina pani Małgorzata i kontynuuje: – W tamtym roku odkarmiliśmy Cypka, który jak nabrał sił i odleciał to już nie wrócił na nasze podwórko. Był też Jasiek. On również został przez nas odchowany od pisklęcia i jak już nauczył się latać, to każdego ranka wracał o godz. 8:00, czyli o porze karmienia, podchodził do drzwi tarasowych i skrzeczał, domagając się jedzenia. Dostawał mięso, posiedział sobie u nas do południa i po południu odlatywał. Pewnego ranka już nie przyleciał, więc się bardzo ucieszyłam, bo to oznaczało, że odleciał na zimę z innymi bocianami.

PRZECZYTAJ: Firma wycięła pomnik przyrody, ale żadnej kary nie będzie

Z kolei jej mąż opowiada o bocianim rodzeństwie, które zamieszkało kilka lat temu na ich podwórku. – Jeden  bocian był sprawniejszy i szybciej nauczył się latać. Drugi nie był tak silny, więc nie mogły razem polecieć. Gotowy do odlotu bocian przesiadywał  więc na pobliskim słupie i czekał, kiedy drugi z rodzeństwa nabierze sił, a trwało to naprawdę dosyć długo. W końcu ptaki odleciały razem – opowiada pan Julian. Małżeństwo przyznaje, że cudownie jest patrzeć na takie przywiązanie i ptasią, bezwarunkową miłość. Przykładem tego są tegoroczne bociany Kazik i Pola. Oba z różnych gniazd tak zapałały do siebie „miłością”, że są nierozłączne, do tego stopnia, że kalekiej Poli udało się wejść na niskie gniazdo i tam razem przesiadują, krzyżują dzioby, układają pióra i wspólnie jedzą.

Trudny czas pożegnań

Końcówka sierpnia to zawsze czas pożegnań. – Bociany zbierają się na sejmikach i w grupach odlatują z Polski. Przylatują do nas z powrotem po upływie 4 lat, jak nabędą zdolności rozrodczej. Zazwyczaj szukają też gniazda rodowego – mówi pan Julian. – Każdy odlot bociana to radość, bo to znaczy, że go uratowaliśmy, ale są też łzy wzruszenia, że już na nie czas – przyznaje pani Małgorzata.

Dodajmy, że nie tylko los bocianów nie jest państwu Lipińskim obojętny. Specjalnie z myślą o kaczkach i jeżach pan Julian zbudował przy oczku wodnym drewniany domek, a na posesji znajdują się też ule z topolowego pnia, w których jeszcze do niedawna mieszkały pszczoły. Mieszkańcy Rakowisk dokarmiają też inne ptaki i podrzucają orzechy wiewiórkom. – Uwielbiamy przyrodę i chcemy, by nasz ogród był ostoją dla wielu gatunków zwierząt – podsumowuje Julian Lipiński.

PRZECZYTAJ:


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Wzruszenie 08.04.2024 23:27
Ja tam bym temu ... zwierząt nie powierzał. Mogą zarazić się jadem.

Nie to złote co się świeci 08.04.2024 23:00
Komentarz zablokowany

Krys 03.09.2022 23:08
W związku ze zwiększoną operacją słoneczną przez najbliższe nawet 15 lat może być ciągła wiosenno-letnia susza, bardzo się boję o zwierzęta duże o maĺe bo ludzie wyciągają sobie wodę z głębokich ujęc .Niszczymy środowiska zwierząt czasem z głupoty, ot koniecznie musimy skosić trawę i wyrugować chwasty które są domem dla wielu owadów. Czy ludzie umrą za karę na końcu?

Adam.Woskrzenice. 01.09.2022 00:04
Piękne otwarte miejsce i dla boćków i dla ludzi. Pozdrawiam.Moj bociek też dostał tu szansę ale niestety to jedna z tych trudnych chwil.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
News will be here
Reklama